← Back to portfolio

Monika Jaruzelska: Mogę polegać tylko na sobie

Published on

Czytając "Towarzyszkę Panienkę" - pani pierwszą książkę, pomyślałam, że wymagała sporej odwagi - otwarcie mówi pani o samotności, która towarzyszyła jej przez całe dzieciństwo. Ale podobno ta książka jest wyrazem hedonizmu.

Monika Jaruzelska: - Kiedy pisałam pierwszą książkę, rzeczywiście odwoływałam się do tych momentów w moim życiu, które były miłe. Ona powstawała z takich historii, które sprawiały mi przyjemność i odtwarzanie ich było przyjemne. Ale oczywiście było to podsumowanie życia, więc musiałam się też odnieść do tych momentów, kiedy było zdecydowanie mniej miło, a nawet niemiło. Hedonizm polegał na tym, że pisanie, choć momentami jest bardzo trudne i żmudne, daje poczucie wolności, możliwość dysponowania własnym czasem.

Podczas pisania "Rodziny" nie było już nawet cienia hedonizmu. To była
ciężka praca, a dodatkowo sytuacje, które miały miejsce w tym czasie -
nasilenie choroby ojca, skandal, który wybuchł wokół rodziców, a także
dotykanie pewnych bolesnych wydarzeń, sprawiło, że ta książka wymagała
ode mnie większego trudu.

Nie myślała pani, żeby po tym skandalu wycofać się, opóźnić premierę książki?

- Mam za duży szacunek dla swoich czytelników, żeby pomyśleć, że poprzez ten skandal zainteresują się książką. Skandale dobrze podnoszą sprzedaż brukowców. Książka jest czymś, co chcemy postawić u siebie na regale, więc powinna mieć charakter czegoś czystego. Kupujemy książki kogoś, kogo szanujemy, a nie ze względu na ich wartość skandaliczną. Skandal nie ma żadnej wartości. Ale rzeczywiście zastanawiałam się, czy nie przesunąć daty premiery książki. Uznałam jednak, że byłoby to działanie ucieczkowe. Mnie bardzo dużo kosztowało, żeby zdecydować się na pisanie książek, a i moi rodzice są w takim wieku, że mogło się zdarzyć wiele sytuacji, które odsunęłyby ten moment jeszcze bardziej. Skoro więc już skoczyłam do wody, to trzeba było płynąć.

Czytając "Towarzyszkę Panienkę" pomyślałam, że jest odważna, ale kiedy  wzięłam do ręki "Rodzinę" uznałam, że to dopiero jest akt odwagi. Książkę zaczyna pani od przywołania próby samobójczej...

- Pisanie o tym nie wymagało odwagi. Ja oddzielam siebie jako osobę i siebie jako autorkę książki. Mimo że książka ma absolutnie charakter osobisty, autobiograficzny, bo to portret rodziny we wnętrzu, to poprzez to, że skończyłam polonistykę, sama dużo czytam, zajmuję się dziennikarstwem, podeszłam do pisania tej książki w sposób bardzo merytoryczny. Ona nie była jakąś próbą załatwienia swoich spraw emocjonalnych czy autoterapią. Była pisana z pełną świadomością publicystyczną i jednocześnie z pełnym szacunkiem do czytelnika. Pisałam tę książkę dla czytelnika, a nie dla siebie.

Gdybym miała niepozałatwiane emocjonalnie pewne sprawy, o których piszę w książce, gdybym nie miała poczucia, że patrzę na nie już z dystansu emocjonalnego, jaki dał mi czas i fakt, że sama stworzyłam rodzinę, w której jest mi dobrze i w której jestem osobą bardzo ważną dla mojego syna, to prawdopodobnie nie napisałabym tej książki. Nie traktuję więc tego, że piszę o sprawach bardzo osobistych jako aktu odwagi. Wiedziałam, że ze względu na moje nazwisko pojawi się wiele nie merytorycznych komentarzy, np. gdzieś pojawi się zdjęcie ojca  - to jedyny aspekt odwagi w związku z książką. Poprzez pisanie książek stałam się osobą publiczną, bo kiedy zajmowałam się modą, byłam schowana - jak napisałam to w "Towarzyszce Panience" - w wielkiej szafie. Wiedziałam, na co się narażam z tym nazwiskiem. Jednocześnie znam siebie, ufam sobie i wiem, ile rzeczy jestem w stanie znieść.

Przeczytaj cały wywiad